Lata mijają, a polska piłka nadal stoi w miejscu
Źródło: Mike / Pexels
Jeszcze kilkanaście dni temu cieszyliśmy się, że w II rundzie Ligi Konferencji mieliśmy aż cztery zespoły. Mało tego. Po pierwszej odsłonie dwumeczu w ramach tej fazy była spora szansa na awans dalej każdej z tych ekip. Rzeczywistość niemal tradycyjnie okazała się jednak brutalna. Gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy? Mamy na ten temat kilka teorii.
Rozpalone nadzieje
Co do tego, że kampania 2021/2022 była w PKO Ekstraklasie jedną z najciekawszych na przestrzeni paru minionych lat panuje raczej pełna zgoda. Walka pomiędzy Lechem a Rakowem rozgrzewała kibiców niemal do ostatniej kolejki ligowej. Naturalną koleją rzeczy powinny być zatem dobre występy obu tych zespołów na arenie międzynarodowej.
Czy podobna teoria zaliczyła tym razem kolejny bolesny upadek? Jak na ten moment o dziwo zdecydowanie nie. Zarówno Kolejorz jak i ekipa dowodzona przez Marka Papszuna bardzo pewnie przebrnęły bowiem do III fazy kwalifikacyjnej Ligi Konferencji. Tego samego niestety nie można powiedzieć o szczecińskiej Pogoni oraz Lechii Gdańsk.
Postronnego kibica zaskoczyła z pewnością bardzo kiepska postawa Kamila Grosickiego i spółki w trakcie rewanżu z duńskim Broendby. Należy albowiem pamiętać, że po pierwszym meczu na Stadionie Miejskim w Szczecinie nadzieje w obozie Portowców były naprawdę spore. Wyjazd do Skandynawii okazał się jednakże brutalną weryfikacją.
Brawa za walkę do końca należą się natomiast piłkarzom Lechii Gdańsk. Biało-zieloni przy nieco większej dawce szczęścia i dużo lepszej postawie arbitra prowadzącego te zawody mogli z powodzeniem zameldować się kolejnej rundzie rywalizacji.
Oficjalnie można więc rzec, że mimo szczerych chęci pozycja polskiego futbolu w Europie nie ulega większym zmianom. Chęci są może i znaczące, ale jak zwykle zawodzi wykonanie.
Pozostaje zatem mocno trzymać kciuki, aby sztuka awansu do zmagań grupowych udała się przynajmniej jednemu z pary Raków-Lech. W innym wypadku nasza pozycja w klubowym rankingu UEFA stanie się mówiąc krótko kompromitująca. A tego chyba nie chce nikt, prawda?
Ostatni taniec Adama Kownackiego?
Polacy słyną na całym świecie z tego, że są niezwykle walecznymi ludźmi. W sporcie wielokrotnie udawało im się to już udowodnić. Boksersko złote czasy dla zawodników bijących się pod biało-czerwoną flagą niestety dawno bezpowrotnie minęły.
Boks w męskiej odsłonie czeka na mistrza świata już grubo ponad sześć lat. W kuluarach mówiło się, że w razie wygranej w swoim najbliższym pojedynku Adam Kownacki może niebawem stanąć przed tą szansą. 33-latek niestety poniósł jednak trzecią porażkę z rzędu i wiele wskazuje na to, że będzie to jego ostatnie słowo na zawodowych ringach.
Skąd taki pomysł? Bardzo ciężko uwierzyć albowiem w to, aby łomżanin po niedzielnej przegranej z Ali Erenem Demirezenem dostał kolejną szansę na zmierzenie się z pięściarzem pochodzącym z tzw. górnej półki.
Na kolejnego czempiona od czasów Krzyśka Głowackiego (mistrz federacji WBO) prawdopodobnie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Jak długo? Tego właściwie nie wie nikt.