Futbol powoli rozkręca się na dobre
Źródło: Mike / Pexels
Już tylko kilkanaście dni dzieli nas od rozpoczęcia wszystkich czołowych europejskich rozgrywek piłkarskich. Do gry w minionym tygodniu wróciła między innymi Premier League, Ligue 1 oraz Bundesliga. Znaczna część kibiców nerwowo wyczekuje jednak startu hiszpańskiej La Ligi. Powód jest prosty. Robert Lewandowski i FC Barcelona. Jak wyglądał pierwszy oficjalny występ Polaka na Camp Nou? Czy warto było czekać?
Worek z bramkami rozwiązany
Presja, z jaką na każdym kroku muszą mierzyć się czołowi piłkarze świata jest doprawdy ogromna. Tylko Ci najlepsi potrafią sobie z nią radzić. W tym wąskim gronie jest bez wątpienia Robert Lewandowski. Kapitan reprezentacji Polski po zamianie Monachium na Barcelonę był na ustach wszystkich kibiców właściwie od pierwszego dotknięcia piłki w oficjalnym meczu sparingowym Dumy Katalonii. Najwięksi malkontenci zaczęli mu już nawet wyliczać minuty bez gola, choć pamiętajmy, że dotychczas miał sposobność wystąpić wyłącznie w meczach towarzyskich.
W niedzielny wieczór Lewy wraz ze swoim nowym zespołem przystąpił do tradycyjnego starcia o Puchar Gampera. Jak się okazało, pierwszy mecz po powrocie z amerykańskiego tournée pozwolił wreszcie Polakowi na rozwiązanie przysłowiowego worka z bramkami. Robert oprócz gola, który otworzył wynik tego meczu, zdołał także dwukrotnie asystować przy trafieniach klubowych kolegów.
Czy nie jest to przypadkiem zapowiedź tego, iż w nadchodzącym sezonie RL9 równie często będzie obsługiwał partnerów z drużyny ostatnim podaniem, co pokonywał golkiperów rywali? Mając na uwadze jego ustawienie przez większą część niedzielnej potyczki, a także wręcz wzorową współpracę z Dembele czy też Pedrim nie można oczywiście tego wykluczyć.
La Ligo, przybył nowy król! Przyjmijcie go tam godnie, bo drugi taki gracz szybko się nie pojawi.
Kroczenie drogą Legii
W ubiegłym sezonie Legia była zespołem będącym obiektem mnóstwa drwin i żartów. Wojskowi przez znaczną część sezonu znajdowali się w dolnych rejonach tabeli i tylko delikatnemu wzrostowi formy na finiszu rozgrywek zawdzięczają pozostanie w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej.
Na zupełnie odmiennym biegunie podczas kampanii 2021/2022 był poznański Lech. Kolejorz bardzo pewnie zwyciężył rozgrywki PKO Ekstraklasy i dla wielu wydawał się bardzo poważnym graczem w rywalizacji o udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
Sensacyjnie odejście z drużyny trenera Macieja Skorży sprawiło jednak, że wszystkie plany wzięły w przysłowiowy łeb. Co prawda jego następca jawił się z początku jako trener, który może osiągnąć z Lechitami dużo więcej od swojego poprzednika. To jednakże była tylko teoria. Rzeczywistość okazała się i nadal okazuje się bardzo brutalna.
Lech pod wodzą Johna van den Broma jawi się jako ekipa totalnie niemająca swojego stylu. Mikael Ishak i spółka sprawiają spory zawód swoim najwierniejszym sympatykom, a całkowitą czarę goryczy przelała zwłaszcza kompromitująca porażka w wyjazdowym starciu z Vikingurem.
W kuluarach mówi się, że odpadnięcie Dumy Wielkopolski w czwartkowej rewanżowej potyczce przy Bułgarskiej może równać się zwolnieniu 55-letniego holenderskiego szkoleniowca. Czy taki krok byłby krokiem słusznym? Mówi się czasem, że na zmiany potrzeba czasu. Być może to jest właśnie taki przypadek, ale jednocześnie jest jeden „mały” problem. Takowego czasu Kolejorz w tej chwili nie ma. Jeśli nie jest się w stanie sprostać podobnym wymaganiom, to niestety szybko wypada się z gry. Takie już mam aktualnie czasy.