Data dodania: 30 kwietnia 2021 r. / Aktualizacja: 23 listopada 2021 r.

Europejskie puchary z szansą na angielską dominację

champions-league champions-league

Ubiegłego wieczoru zakończył się trzydniowy maraton z europejskimi pucharami. Po dwóch dniach z Ligą Mistrzów przyszedł czas na Ligę Europy, której to spotkania paradoksalnie były zdecydowanie bardziej emocjonujące, niż jej bardziej prestiżowej i starszej „siostry”. Jak przebiegały te starcia i czy możemy już częściowo wywnioskować, kto zamelduje się w wielkich finałach? Zapraszamy do wspólnej analizy tych potyczek.

Stopniowe budowanie emocji

Zaczęło się dość niewinnie, bo od wtorkowego meczu  Realu z Chelsea. Trzynastokrotni triumfatorzy Ligi Mistrzów, a wcześniej Pucharu Europy Mistrzów Krajowych to zawsze wymagający rywal. W Londynie wiedzieli o tym doskonale, dlatego też ich przygotowania do pierwszej odsłony tej rywalizacji były bardzo ciężkie i dokładne. Czy było to widać na boisku? I tak i nie.

Stwierdzenie, że remis w spotkaniu pomiędzy drugą a dwunastą drużyną klubowego rankingu UEFA to sprawiedliwy wynik byłoby z pewnością krzywdzące. Przez znaczną część batalii na obiekcie imienia Alfredo di Stefano stroną przeważającą byli bowiem przyjezdni. Taki, a nie inny rezultat to jednak wypadkowa co najmniej kilku różnych rzeczy.

Po pierwsze bardzo dobre zawody pomiędzy słupkami bramki Królewskich rozgrywał Thibaut Courtois. Drugim istotnym faktem jest imponująca dyspozycja Karima Benzemy. Niezawodny napastnik Galacticos zdobył swoją 71. bramkę w Lidze Mistrzów. To trafienie pozwala hiszpańskim kibicom wciąż mieć nadzieję, że ich ukochana drużyna po raz piąty na przestrzeni kilku ostatnich lat uzyska awans do wielkiego finału. No i na koniec ostatni, ale jakże istotny aspekt. Kto wie, w jakich nastrojach do rewanżowego starcia przystępowałyby oba zespoły, gdyby The Blues mieli w swoich szeregach napastnika z prawdziwego zdarzenia. A tak niestety pozostaje walka i nerwy do samego końca.

Półfinał z petrodolarami w tle

Petrodolarowe derby. Taki roboczy tytuł spotkaniu pomiędzy PSG a Manchesterem City nadali nieprzychylni obu klubom fani. Jest w tym nazewnictwie rzecz jasna spora dawka złośliwości, lecz prawdę powiedziawszy nie ma ani grama kłamstwa. Zarówno paryżanie jak i drużyna z północno-zachodniej Anglii to zespoły zawdzięczające swoją wielkość ogromnemu zastrzykowi pieniędzy. W ostatecznym rozrachunku może im on nawet zapewnić podwójną koronę. 

Po pierwszej odsłonie dwumeczu bliżej sukcesu na krajowym oraz międzynarodowym podwórku są popularni Obywatele. Jednobramkowa przewaga nie daje im jednakże pełni komfortu przed rewanżem na własnym terenie. Tym bardziej że determinacja Francuzów będzie bez wątpienia bardzo duża. Awans do dwóch finałów Ligi Mistrzów z rzędu byłby z pewnością powodem do dumy. 

Po obserwacji rywalizacji na Parc de Princes możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że mentalnie na awans do decydującego pojedynku lepiej przygotowani są gracze z Wysp. Łatwo to również dostrzec w pomeczowych wypowiedziach. Brak w nich bowiem euforii i groteskowej pewności siebie. Jest tylko skupienie i spokojne oczekiwanie na mecz rewanżowy. To ten gen zwycięzców, który zaszczepia w swoich zespołach Pep Guardiola.

Przerwanie złej passy niemal pewne

Od chwili przejęcia sterów w Manchesterze United przez Ole Gunnara Solskjaera Czerwone Diabły pięciokrotnie brały udział w meczach półfinałowych. Niestety żadne z tych zmagań nie zakończyło się ich awansem do dalszej fazy rozgrywek. Po wczorajszym boju na Old Trafford możemy jednakże stwierdzić, że ta zła passa zostanie tym razem bez wątpienia przerwana.

Norweski szkoleniowiec ekipy z czerwonej części Manchesteru może żałować w tej chwili tylko jednego. Dość kiepsko, że ta wysoka dyspozycja jego podopiecznych przypadła dopiero na ostatnią fazę sezonu. Kto wie, jak wyglądałaby tabela Premier League, gdyby Bruno Fernandes i spółka złapali przysłowiowy wiatr w żagle nieco wcześniej.

Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że to właśnie United zameldują się za tydzień w wielkim finale Ligi Europy. Ciężko jednak liczyć na to, że spotkają się w nim ze swoim krajowym rywalem z Londynu. Jeśli Kanonierzy zdołaliby w rewanżu odwrócić losy dwumeczu z Villarreal, to byłoby to zdecydowanie niesprawiedliwe. Futbol płatał już jednak zdecydowanie większe figle. Warto zatem poczekać z ostatecznymi wyrokami do przyszłego tygodnia.

Ocena artykułu
5.0/5 (głosów: 3)